Jasna i Dersław

Dawno temu, kiedy ziemiami tymi jeszcze nie władał Sambor ani nawet rycerz Pakosław, nad wiślanym brzegiem mieszkał samotny rybak, Dersław. Szeroka w tym miejscu rzeka niosła czyste wody bogate w ryby. Co wieczór młody Dersław zakładał sieci, a o świcie wyciągał je napełnione wielkimi srebrnymi płociami, krasnopiórami, leszczami czy szczupakami.

Zdarzał się wówczas nawet często jesiotr, zwany królem wiślanych ryb. Pewnego ranka, gdy Dersław ujął za linę, sieć wydała mu się zbyt lekka. Ku wielkiemu zdziwieniu spostrzegł, że jest pusta. Jak długo rybaczył, nigdy jeszcze taki wypadek mu się nie wydarzył. Zawsze wiele wysiłku wkładał w wydobywanie na brzeg pełnych sieci. Jednak tym razem sieć była zupełnie pusta. Rybaka zadziwiła jeszcze jedna sprawa: nie słyszał śpiewania. Każdej nocy, obfitej w połowy, towarzyszyło ciche, dźwięczne śpiewanie nad wodą. Tej nocy nie słyszał śpiewu. Czyżby te tajemnicze dźwięki miały związek z powodzeniem w dotychczasowych połowach?

Dersław długo się zastanawiał, co mogło być powodem niepowodzenia. Może to kaprys Wiślinek, tych złośliwych bogiń zamieszkujących głębiny rzeki? Kiedyś zdarzyło mu się, iż w ostatniej chwili boginie zerwały linę i cała zdobycz z sieci wróciła do wody, a wzdłuż rzeki rozległ się wielki szyderczy śmiech, który wzburzył rzekę tak, że fale podeszły aż pod chatę Dersława.

Rybak długo myślał, aż słońce weszło na szczyt nieba. Dla pewności sprawdził wszystkie wiązania, wzmocnił węzły i nie rezygnując z dalszych połowów, wieczorem znowu wydał sieć, po czym dołożył drew do ogniska i przygotował się do snu. Tuż przed brzaskiem, jeszcze prawie nocą, zbudziło go żałosne wołanie:

– Dersławie, ratuj!

Rybak myślał, że to sen i nie wyjrzał z szałasu. Po chwili wołanie odezwało się powtórnie. Rozpaczliwy głos dobiegał z głębin wody. Dersław skoczył na brzeg, pochwycił sznury, lecz te naprężone nie puszczały, jakby jakiś wielki głaz wpadł do sieci.

– Dersławie, ratuj! – dobiegł go znowu głos z miejsca, gdzie była zanurzona sieć. Dersław wiedział, że każda chwila jest cenna. Szybko wsiadł do czółna i pospieszył na środek rzeki, skąd dochodził głos. Wtedy wzburzyły się wody Wisły, miotane falami w różne strony. Groźne wiry otwierały przepaście do samego dna. Z wody wynurzyły się wiedźmy, sycząc i czepiając się krawędzi czółna. Próbowały je wywrócić. Rybak odpędzał wiedźmy wiosłem i cudem omijać wiry.

Dersław był sprawnym rybakiem, doskonale władał wiosłem i przeżył niejedną nawałnicę, a jednak z wielką trudnością utrzymywał swe czółno na wodzie. Długo walczył ze złośliwym żywiołem i szalejącymi boginkami. Będąc prawie u kresu sił, dopłynął na środek rzeki. Wtedy jeszcze raz usłyszał bliski już głos:

– Dersławie, ratuj!

Kilka razy uderzył wiosłem o wodę i podpłynął do miejsca, skąd wyraźnie dobiegało wołanie. Zobaczył tonącą dziewczynę. Ujął ją za ręce, ale ta ciągle jakby wymykała mu się, ciągniona przez jakieś obce, niewidzialne siły. Wreszcie wydobył dziewczynę z rozszalałej kipieli i złożył na dnie czółna. Stała się wówczas rzecz dziwna. W jednej chwili rzeka ucichła. Gdy czółno dotknęło piasku, zza drugiego brzegu wynurzyło się słońce. Wstawał dzień pogodny i spokojny wbrew temu co niedawno się wydarzyło. Rybak zaniósł nagą dziewczynę na łąkę i długo się jej przyglądał. Była bardzo piękna. Najbardziej dziwiły go jej długie jasne włosy koloru dojrzałego lnu. Dotknął tych włosów i w tym samym momencie dziewczyna otworzyła oczy.

– Dziękuję, Dersławie… – wyszeptała i zasnęła.

Rybak nakrył derką jej mokre ciało i czuwał przy śpiącej dziewczynie cały dzień. Przed zmierzchem rozpalił ognisko i uwarzył zioła zebrane z nadwiślańskiej łąki. Wywar wzmocnił dziewczyną, bo o zachodzie obudziła się. Ujrzawszy płonące drwa, ucieszyła się.

– Dopóki ogień się pali, wiedźmy nie wyjdą z toni, boją się płomienia. Jeśli ogień będzie płonął całą noc do następnego wschodu, zostanę uratowana. Po upływie jeszcze kilku dni i nocy złe siły wiedźm przestaną działać. Wtedy mogę… pozostać z tobą.

Powiedziała to tak po prostu, jakby od dawna przeznaczona była Dersławowi. Ten podał dziewczynie kubek z następną porcją aromatycznego wywaru z ziół i dalej słuchał jej dźwięcznego głosu, który przypominał przyjazne pluskanie rzeki. Głos był bardzo podobny do tego, który zawsze towarzyszył rybakowi podczas udanych połowów.

– Mieszkałam w nurtach rzeki – mówiła dziewczyna, rozdzielając palcami długie włosy. – Byłam jedną z wiślanych bogiń. Zostałam znienawidzona przez siostry. Może dlatego, że nie jestem tak brzydka jak one. Nie wszczynałam burz, żyłam w zgodzie z mieszkańcami rzeki, a fale nakłaniałam do spokojnego biegu. Kiedy osiadłeś na tym brzegu, chętnie wychodziłam na nocne wędrówki; dbałam byś miał zawsze pełne sieci i szczęśliwie je wydobywał z toni…

– To od ciebie pochodził ten tęskny głos? – przerwał Dersław.

– Tak. Śpiewałam kołysanki, by zmylić czujność złych wiedźm. Tej ostatniej nocy zauważyły moją sympatię do ciebie. Uwięziły mnie w najgłębszej czeluści dna, by potem zamienić mnie w brzydką i złą boginię wirów. Chciały ukarać mnie podwójnie: odebrać urodę i zniszczyć przyjaźń ku tobie. Będąc boginią wirów, musiałabym wchłonąć ciebie w głębinę. Więc zaczęłam się bronić, wzywając pomocy. Dobrze się stało, że usłyszałeś moje wołanie. Teraz chyba wiesz wszystko.

– Nie wiem jeszcze, jak się nazywasz – powiedział rybak.

– Siostry zwały mnie Jasna. Takie włosy miałam tylko ja.

Dersław opiekował się Jasną przez najbliższe dni i noce, czuwał przy ogniu, gotów zawsze stanąć w jej obronie. Wiedźmy do końca nie dawały za wygraną. Miotały co pewien czas na Wiśle niespokojnymi falami, mąciły wody, przywoływały burze. Płonący ogień chronił Jasną, wiedźmy bowiem bały się ognia i nie wychodziły na brzeg. Po trzech dniach i nocach złe moce zaczęły ustępować, a po kilku następnych dobach stało się pewne, że nieżyczliwe siostrzyce musiały ujść w głąb rzecznych nurtów. Jasna zupełnie już bezpieczna, wychodziła z Dersławem na spacery wzdłuż brzegu, a noce jak dawniej stały się ciepłe i spokojne.

– Jutro znowu nastawię sieci – rzekł młody rybak, patrząc na łagodnie płynącą rzekę.

– To bezskuteczne – odpowiedziała Jasna. – Wiedźmy zaklęły rzekę. Spójrz – wskazała na wodę – zmieniła barwę, stała się szara, a ryby będą omijały twoje sieci. Przykro mi. Moja moc nic tu nie zdziała.

Zasmucił się Dersław. Rzeczywiście, ta, która opiekowała się jego połowami, przestała panować w nurtach i nie może odmienić okrutnego zaklęcia.

– Nie martw się jednak – uśmiechnęła się po chwili Jasna.

– Chociaż stałam się człowiekiem, mogę wykorzystać jeszcze jedno, ostatnie swe życzenie, spełniające się poza rzeką. Takie prawo przysługuje boginiom, które na zawsze porzucą wodną toń. Wykorzystam je. Przekonasz się o tym o świcie.

Młodzi w tą noc długo spacerowali nadrzecznymi ścieżkami pośród wierzb i wiklin, a gdy pierwsza rosa ochłodziła trawy, stanęli nad doliną. Od wschodu wolno rozjarzał się świt. Dziewczyna uniosła dłonie i zawołała melodyjnym głosem:

– Wody przyjazne! Ja, Jasna, bogini wasza, proszę! Wypełnijcie tę dolinę najspokojniejszą głębią, przezroczystą, bogatą i pożyteczną. Bądźcie dobrymi wodami.

Do doliny zbiegły się nagle wszystkie rosy, a małe źródła poczęły mocniej bić z jej dna. Dolina z wolna wypełniała się wodą. I tak powstało jezioro.

– To są twoje wody – powiedziała Jasna do Dersława. – Jezioro jest nagrodą za odwagę, jaką wykazałeś ratując mnie z rozszalałej rzeki. Jezioro jest pełne jasnej wody i bogate w ryby. Odtąd tutaj możesz rzucać sieci.

– Dziękuję – Dersław pierwszy raz pocałował dziewczynę. Nie mógł oczu nacieszyć malowniczym rozlewiskiem, którego toń jaśniała i różowiła się od pierwszego powitania wschodu.

Od tego dnia Jasna i Dersław codziennie wypływali na spokojne i jasne jeziorko, nigdy nie zmącone burzą. Szybko rozeszła się wiadomość o szczęśliwej parze. Ludzie poczęli tu ściągać z odległych okolic, aby osiedlić się nad brzegami jeziora, w pobliżu szerokiej rzeki. Wieść bowiem niosła, że w jeziorku nigdy nie brakło przeróżnych ryb. Jezioro, od imienia dziewczyny, nazwano Jaśnicz, gdyż jaśniało przyjaznym światłem, jakby ciągle oświetlało je słońcem. Tak między rzeką a jeziorem powstała rybacka osada Derszewo, nazwę swą wziąwszy od pierwszego rybaka tych okolic, Dersława. Jasna i Dersław żyli długo i szczęśliwie, szanowani przez ciągle napływających osiedleńców. Derszewo szeroko zasłynęło jako znany targ rybny. Gdy złe wiedźmy wymarły, wody jeziora połączono z rzeką, tworząc znany potem port rybacki. W Derszewie było rojno od łodzi, więc osada rozrosła się szybko. Zawsze młodzi małżonkowie, piękna Jasna i mężny Dersław, mądre i sprawiedliwe sprawowali w niej rządy. A potem, po bardzo wielu latach, Derszewo na Tczew przemieniono.

Roman Landowski

Poeta, prozaik i publicysta, regionalista kociewski, Honorowy Obywatel Miasta Tczewa

Informacja dla osób głuchych i słabosłyszących
Skip to content